Dawno, dawno
temu, bo roku pańskiego 1540, na ziemi, na której znajdowała się średniowieczna
ruska osada Sopilcze (czy też Topilcze), spustoszona w XIV w. przez Tatarów, a pozyskana
później przez Polskę, nad rzeką Seret (będącą dopływem Dniestru) hetman Jan
Tarnowski założył twierdzę nazwaną Tarnopolem. Od tego momentu rozpoczęła się
historia miasta, które na przestrzeni dziejów mieściło się w granicach Polski,
Austrii, Rosji, Austro-Węgier, ZSRR, Generalnej Guberni, żeby ostatecznie, w
1991, przypaść Ukrainie.
Do Tarnopola
stosunkowo najłatwiej i najtaniej jest dostać się elektriczką z Lwowa. Sam przejazd tym środkiem transportu może stać
się ciekawym przeżyciem, kiedy spotkamy się oko w oko z handlarzami wędrującymi
z wagonu do wagonu, sprzedającymi różne różności – od igieł i pilniczków do
paznokci, poprzez gazety, chrupki czy nawet kasety z ukraińskimi pieśniami
narodowymi, których próbkę można usłyszeć na przyniesionym przez nich
magnetofonie. Należy też uważać, co z produktów nadających się do spożycia
trzyma się na widoku, gdyż chodzący po wagonach żebracy są wyjątkowo
konsekwentni - zobaczywszy coś, co można zjeść lub wypić, tak szybko sobie nie
pójdą. W ten sposób straciliśmy pół Sprite`a i czekoladę.
Postanowiliśmy
skrócić sobie drogę grą w karty. Po chwili dołączył do nas Ukrainiec w średnim
wieku i, choć nie umiał, grał z nami w makao. I grał dopóki, dopóty nie ujrzał
stojącego w korytarzu znajomego z brudną reklamówką, który zachęcająco machał
mu przez szybę, po czym z siatki wysunęła się szyjka butelki. Utraciliśmy więc
i naszego nowego gracza.
Po trzech
godzinach jazdy byliśmy na miejscu. Szybko przekonaliśmy się, że wielu zabytków
niestety w Tarnopolu nie ma. Zamek, zbudowany przez Jana Tarnowskiego, swoje już
przeżył – dwa razy był niszczony: podczas wojen kozackich i najazdu tureckiego.
Odbudowała go żona Jana III Sobieskiego, Maria Kazimiera. Na początku XIX w.
Franciszek hr. Korytowski usunął obronne umocnienia, przekształcając zamek w
pałac, który od połowy tego wieku mieścił w sobie koszary wojskowe. W 1944 roku
został spalony, odbudowany zaś w 1951. Dziś jest w nim szkoła sportowa, gdzie
uczą zapasów w stylu klasycznym. Za zamkiem rozpościera się duże, szerokie na 1 km i długie na ok. 3 km sztuczne jezioro, zwane mało
oryginalnie - Stawem, które bardzo ożywia krajobraz miasta. Wzdłuż niego biegnie
spacerowa promenada, latem musi być miejscem wypoczynku Tarnopolan. Późną
jesienią jednak można spotkać tam, jak i nad rzeką Seret, tylko wytrwałych
wędkarzy. Dość ciekawym obiektem, choć bynajmniej nie zabytkiem, jest
znajdujący się po prawej stronie zamku plac zabaw, gdzie tarnopolskie dzieci
mogą skręcić sobie kark na 3-metrowej, niemalże pionowej zjeżdżalni. Z tej przyjemności
nie skorzystaliśmy.
Na końcu promenady,
idąc w stronę miasta, przy ulicy o nazwie Nad Stawom stoi nieduża i skromna,
szesnastowieczna cerkiew Podniesienia Krzyża, obecny swój wygląd zawdzięczająca
gruntownej restauracji, będąca jednym z czterech obiektów sakralnych Tarnopola.
Kiedy tam dotarliśmy, drzwi do cerkwi były zamknięte, obok wywieszono kartkę,
że wejść można tylko przez kancelarię. Obeszliśmy świątynię dookoła, ostrożnie
otworzyliśmy drewniane drzwi, które uznaliśmy za wejście do kancelarii, gdyż
żadnego innego nie było. Niemalże na palcach, wąskim korytarzykiem weszliśmy do
środka, mijając już właściwe, otwarte drzwi do biura. Tam, na kanapie przed
telewizorem leżał osobnik, przypominający ukraińską wersję naszego katolickiego
proboszcza, zgoła nie zainteresowany naszą obecnością w domu modlitwy.
Historycznym
centrum Tarnopola jest niewątpliwie Majdan Woli, uprzednio zwany Placem
Dominikańskim. Tam znajduje się kościół i klasztor dominikanów, a w środku
cudowna ikona Matki Bożej Tarnopolskiej. Zabytek został zbudowany w latach
1749-1779 w stylu późnobarokowym, po remoncie stał się greckokatolicką
świątynią Niepokalanego Poczęcia. Po II wojnie mieścił galerię obrazów, obecnie
znajduje się w nim archiwum.
Na środku placu
dumnie na koniu stoi książę Daniło Halicki. Kiedy przybyliśmy na Majdan, była
pora ślubów. Trzy młode pary pozowały do zdjęć, czwarta już schodziła po
schodach w stronę pomnika.
Na ślub
natknęliśmy się także zwiedzając cerkiew Narodzenia Pańskiego; według mnie była
to najbardziej okazała z tarnopolskich świątyń, wybudowana w latach 1602-1608 i
zrekonstruowana w 1937 roku, należąca do ukraińskiej autokefalii. Wewnątrz
trwały przygotowania do ceremonii zawarcia sakramentu małżeństwa. Gromadzili
się elegancko ubrani goście z kwiatami, na środku stał tron, a na stoliku przed
ołtarzem leżały i oczekiwały na narzeczonych złote korony.
Drugim centrum
miasta jest Plac Teatralny z gmachem Ukraińskiego Teatru Dramatycznego im.
Tarasa Szewczenki. Budzi skojarzenia z podobnym miejscem we Lwowie, choć, ze
względu na ilość gołębi, także z krakowskim rynkiem.
Jednak nie
tylko zabytki stanowią o wyjątkowości Tarnopola. W mieście spotkaliśmy się z
różnymi ciekawostkami, osobliwościami i kompletnymi kuriozami.
Po pierwsze –
ciepła woda. Nie zawsze można na nią trafić. W poniedziałek, na przykład, nie
ma jej wcale, we wtorki, czwartki i niedziele jest dwa razy dziennie (od 6.00
do 9.00, w niedzielę godzinę dłużej, potem dopiero od 17.00 do 23.00).
Rekompensatą jest sobota, kiedy ciepła woda powinna być cały czas. Powinna, bo
bywa, że zwyczajnie się skończy albo nie dotrze na dziewiąte piętro akademika,
na którym notabene mieszkaliśmy.
Po drugie, w
Tarnopolu miałam okazję ujrzeć coś, czego nie spotkałam nigdy wcześniej na
Ukrainie, ani w ogóle nigdzie indziej. W kilku miejscach miasta stali ludzie z
tekturowymi tabliczkami na piersiach. Okazało się, że nie jest to żadna akcja
charytatywna, ale sposób zarobku tych ludzi, którzy oprócz tabliczki, posiadali
przytwierdzony do siebie sznurkiem telefon komórkowy, z którego można było
skorzystać płacąc hrywnę za 10 minut rozmowy. Przyznam, iż pan biznesmen w
skórzanej kurtce z teczką w ręku, wyglądał komicznie trzymając przy uchu
telefon na pomarańczowym sznurku.
Inną
ciekawostką był tarnopolski festyn, który bynajmniej nie odbywał się na
Majdanie Woli, a dość daleko od centrum, w rejonie tamtejszych blokowisk. Trafiliśmy
tam przypadkowo. Dookoła stały samochody dostawcze, w środku kontener z
główkami białej kapusty. Prócz kapusty, na osiedlowej imprezie można było
zaopatrzyć się w żywą rybę, zjeść szaszłyk, popić wódką. W jednym z namiotów
grał zespół, złożony ze skrzypka i łysiejącego wokalisty, a para staruszków
ruszyła w tany.
Bazar |
- Szto eto za rewoljucja?!! – po
czym nastąpił potok słów oznajmujący, że nikt nie będzie tego po nas układał i
że to, co rozłożyłyśmy, mamy odłożyć na miejsce, ale to migiem. Bazar pochłonął
nas na jakieś dwie godziny. Wejść tam było łatwo. Wyjść z niego – znacznie
trudniej. Błądząc w labiryncie straganów zupełnie straciliśmy orientację,
należało spytać o drogę. Jedna z handlarek podjęła się wyprowadzenia grupki
zagubionych Polaków, zwinęła swój kramik, gestem nakazała, żeby podążać za nią
i zniknęła w tłumie. Ledwo nadążyliśmy za jej ciemnym płaszczem. Stoiska powoli
się przerzedzały, w końcu wyszliśmy na ulicę. Nasza przewodniczka odwróciła się
dopiero przy pasach, dokładnie wytłumaczyła, gdzie mamy iść dalej i wróciła do
swoich zajęć. Niech Bóg jej to wynagrodzi.
Jeśli chodzi o
tarnopolską gastronomię, można zjeść tanio i smacznie. Szczególnie chętnie
odwiedzane jest bistro Anastasija,
przypominające nieco polski bar mleczny, jednak posiadające zdecydowanie
bardziej wyszukane menu, od soljanki i pielmieni, po turecką szaurmę. Panuje
tam niezwykły klimat. Kiedy my w spokoju zajadaliśmy się specjałami nacjonalnoj kuchni, grupa starszych
ludzi obchodziła suto zakrapianą imprezę, chyba urodzinową. Co parę minut
wszyscy wstawali, żeby odśpiewać jakąś biesiadną piosenkę, po czym kontynuowali
ucztę. Nawet te miejsca o wyższym standardzie, jak np. restauracja Giet`man, tuż obok cerkwi Narodzenia
Pańskiego, nie uderzają zbytnio w polską kieszeń, a można spróbować tam bardziej
wyszukanych potraw.
I to już koniec
mojej opowieści o Tarnopolu, mieście z białym zamkiem, białą gwiazdą i białym
półksiężycem w herbie. Mieście o tak bogatej historii, jaką mogą poszczycić
nieliczne. Mieście pełnym osobliwości. Mieście z duszą.
2007
2007
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz