Scenka rodzajowa nr 1:
Przy wyjściu z metra stoi hoża babcia i, rozdając ulotki,
krzyczy na całe gardło:
- Najtańszy internet! U kogo niet?
Wzięliśmy jedną z ulotek, na co ona, szczerząc ostatki zębów w uśmiechu, krzyknęła za nami:
- Tylko nie pijcie coca-coli!!!
- Najtańszy internet! U kogo niet?
Wzięliśmy jedną z ulotek, na co ona, szczerząc ostatki zębów w uśmiechu, krzyknęła za nami:
- Tylko nie pijcie coca-coli!!!
Tak właśnie ni mniej ni więcej
wygląda Moskwa. Kraj ludzi przedsiębiorczych. Kto będąc w tym mieście nie
widział klozet-babuszek, mających swoje miejsce w specjalnie przystosowanym
toi-toiu. Dziwię się jak one mogą tak cały dzień siedzieć w jednej pozycji.
Najwyraźniej dla Rosjan nie ma rzeczy niemożliwych.
Podobno każde miejsce ma swój
tylko sobie właściwy zapach. Zapach Moskwy to zapach metra. Podziemia, kurzu,
rozgrzanych szyn. Skórzanej kurtki współpasażera. I gorących pirożkow sprzedawanych na stacji. Przed
wielkomiejskim zgiełkiem i napierającym tłumem uciekam do cerkwi. Tam z kolei w
kojącym cieple unosi się zapach woskowych świec, kadzidła, gdzieniegdzie
damskich perfum. W cerkwi czas się zatrzymuje, tu w powietrzu, oprócz zapachów
krążą te wszystkie ważne sprawy, które przynoszą do przybytku ludzie. Jest
powaga, jest cisza, jest i Tajemnica.
Mimo swojego ogromu, Moskwa mnie
nie przytłacza. Nawet budynki, dumnie reprezentujący styl „stalinowskiego
gotyku” nie są mi wrogiem. Bo przychylni są tu ludzie. Staruszek z uśmiechem
wręcza mi żółty jesienny liść, w drodze do Carycyna spotykamy jegomościa o
polskich korzeniach. Pyta, jak tam Piłsudski. Kupuje nam bułeczki z kapustą i
zapewnia, że „w razie co”, on jest dostępny w pawilonie nr 75. Na moście pan z brodą
Rasputina robi zdjęcie mi i Karolinie. Moim aparatem. Daje spis moskiewskich
cerkwi i paczkę ciasteczek. Mówi, że powinnyśmy się więcej uśmiechać i nie
strzyc włosów.
Kiedy kładę się spać, za oknem
ujadają bezpańskie psy - sobaki-bomży.
Szczekają i wyją niczym kojoty z taniego westernu. Aż strach wychodzić o tej
porze. Wyobrażam sobie spotkanie z zębami i pazurami. Głodnych, wściekłych
kundli o świecących ślepiach. Ale to
zupełnie nie tak. Sobaki-bomży to
biedne jestestwa. Brudne, ze skołtunioną sierścią, obwisłą skórą, kompletnie
niegroźnie szwendają się po stolicy Rosji, niczego od niej nie oczekując, o nic
nie prosząc. Czekają aż nastanie noc. A nocą kładą się na trawnikach, w
przejściach podziemnych, nawet na stancjach metra. Niczego nie zawiniły
Moskwie. Na gwizd podchodzą ze skulonymi uszami. Zupełnie jak Szarik Bułhakowa.
Scenka rodzajowa nr 2:
Siedzimy w jednej z sal lekcyjnych Instytutu Puszkina.
Profesor tłumaczy zawiłości postmodernizmu, kiedy to drzwi otwierają się z
wielkim hukiem i wchodzi sprzątaczka, dzierżąc w ręce szmatę do podłogi. Nie
zważając na nic, staje przed zapisaną kredą tablicą, wzdycha i ze słowami "koszmar!"
(просто ужас!) na ustach opuszcza salę.
Gmach Instytutu Puszkina mieści w
sobie uczelnię, akademik i stołówkę. Pokoje są całkiem ładne,
Instytut Języka Rosyjskiego im. A. Puszkina |
Rotacje ludzi i ogólna
międzynarodowość są charakterystyczne dla „Puszkina”. Ktoś przyjeżdża, ktoś
wyjeżdża, zarówno pojedynczy ludzie, jak i całe grupy. Integracja odbywa się
przede wszystkim w barze. To takie magiczne miejsce na parterze, otwarte do
późna w nocy (to, że napisane, że do 1.00 to bzdura), gdzie można poćwiczyć
różne języki przy piwie, a pod koniec miesiąca, kiedy odlicza się dni do
kolejnej wizyty w ambasadzie po stypendium, przychodzi się i na herbatę. Zaś w
każdy piątek, stołówka na górze zamienia się w parkiet i organizowane jest stołowaja party. Wejściówka stoi 50
rubli, piosenki puszcza czarnoskóry DJ. Niestety, co tydzień te same.
Jednak tym, nad czym ubolewa tu
każdy mieszkaniec akademika, chcący uczyć się żywego języka, jest ogólna
ubogość Rosjan w akademiku, rekompensowana za to wielką ilością skośnookich.
Nasze piętro, jest zdominowane przez studentów z Chin. Najłatwiej spotkać ich w
kuchni. Właściwie odnosi się wrażenie, że nigdy z niej nie wychodzą.
Przebiegają tylko trasę kuchnia-pokój z dymiącymi patelniami, na których smażą
się kurze łapki, chleb moczony w jakiejś ichniej przyprawie czy grzyby mun.
Cóż, co kraj, to obyczaj.
Każdego wieczoru odbywają się zajęcia
sportowe. Aerobik, shape`ing, tańce wschodnie, mecze siatkówki, koszykówki.
Pewnego razu na zajęciach z tego drugiego, podeszła do mnie Chinka, Nadia.
Dziwne imię dla mieszkanki Chin... Okazało się, że tak naprawdę nazywa się Wo
Mu, a Nadią nazywają ją wykładowcy. Jest tak przyjęte, że każdemu z przybyszów,
którego imię jest trudne do wymówienia, „przydzielone” zostaje imię rosyjskie.
Czymś, co jeszcze niewątpliwie
kojarzy się z „Puszkinem” chyba każdemu, kto bywał w tym miejscu, są karaluchy.
Owady pojawiają się tylko na wybranych piętrach, z reguły wyższych. U nas
pewnego razu pojawiły się w kuchni. Jak się potem okazało, po dezynsekcji parę
pięter wyżej. Jedna z koleżanek przyniosła insekta z kuchni do pokoju w
kapturze. Inna koleżanka obudziła się z robalem na twarzy.
Do dyspozycji studentów jest
sklepik na drugim piętrze (z całkiem przystępnymi cenami) oraz pralnia, w
której od czasu do czasu giną rzeczy, oczywiście w niewyjaśniony sposób. I to
bynajmniej nie markowe ciuchy od Versaczego, a nawet zwykłe ścierki kuchenne. I
skarpetki mogą nagle okazać się bez pary.
W akademiku jest miło, jednak
czasem nie wystarcza stołowaja party
ma się ochotę ruszyć w miasto, obejrzeć jak bawią się Moskwianie. I tym
sposobem docieramy do miejsca, gdzie rozgrywa się
Scenka rodzajowa nr 3:
W klubie. Jest 5 rano, impreza zakończona, można powoli iść
na stację, doczekać do pierwszego metra. Stoimy w długiej kolejce po odbiór
rzeczy z szatni.
-
Девушка...-
chłopak łapie za numerek do szatni swojej towarzyszki.
-
Не надо. – oboje
ciągnęli zbyt mocno i kartonowy numerek łamie się na pół.
-
Что
ты сделал! Только посмотри!
-
Ничего,
ничего. – niezbyt zbity z
tropu pożycza od kolegi gumę do żucia i skleja obie połówki. Tamten bacznie się
przygląda.
-
Мой друг с ума сошёл – z
przepraszającym wzrokiem mówi do niego dziewczyna.
-
Почему?
Я тоже так делаю...
Tak, zdecydowanie, dla Moskwian nie ma rzeczy niemożliwych.
2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz